niedziela, 22 lutego 2015

002. Night of the HUNTER

Ostatni dzwonek zabrzmiał głośno i nagle rozbudzeni uczniowie zaczęli wysypywać się ze swoich klas, kierując się do upragnionego wyjścia ze szkolnego budynku. Większość nich miała przewieszone przez ramię ogromne czarne teczki, gotowe pomieścić kilka płócien i przyborów do malowania. Kilka z nich wyróżniało się na tle innych, gdy właściciel postanowił coś na nich napisać lub przyozdobić je naklejkami ulubionych zespołów. Dino wyłapała w tłumie tę jedyną, której szukała i podbiegła szybko do jej posiadaczki, przepraszając po drodze kilka potrąconych przez siebie osób.

- Ann! - Blondynka złapała wyższą od siebie dziewczynę za ramię i wzięła kilka głębszych oddechów. Rudowłosa spojrzała na nią i uśmiechnęła się szeroko, próbując jednocześnie schować kilka nowych rysunków do całkiem zapchanej już torby.

- O, hej. Jak tam, mała?

- Postanowiłam, że dziś nie pomogę Himchanowi z jego projektami. Nawet nie znalazł minuty, żeby wysłać mi wiadomości z przeprosinami. Skoro on może sobie wychodzić bez słowa kiedy chce, to ja nie muszę poświęcać mu swojego wolnego czasu...

- Tak trzymaj, dziewczyno! Nie daj się facetowi owinąć wokół palca, tym bardziej, jeżeli on ma inną i trzyma ją w tajemnicy. - Ann udało się w końcu spakować swoje rzeczy i wyprostowała się dumnie, kiwając z zadowoleniem głową.

- Tego nie wiemy...

- To tylko kwestia czasu, zostaw to mnie - dziewczyna mrugnęła do niej wymownie i pomaszerowała za grupką odzianych w identyczne mundurki dziewczyn, których Dino nie rozpoznawała. Nie miała w szkole wielu znajomych i nie tęskniła zbytnio za życiem towarzyskim charakterystycznym dla osób w jej wieku. Była ponad te wszystkie imprezy i łamanie zasad, i może to było powodem, że większość z jej rówieśników uważało ją za po prostu nudną. Ona wiedziała jednak swoje i nie zamierzała przejmować się opinią innych, na których sama nie zwracała najmniejszej uwagi.

- Hmm, to może pójdziemy gdzieś razem, skoro mam wolne popołudnie? - zapytała, zmieniając celowo temat. Osobowość Ann była złożona i czasami blondynka miała problemy z nadążeniem za jej artystycznym tokiem myślenia, ale jednego była pewna - gdy Europejka była zdeterminowana, nic nie mogło jej powstrzymać.

- Co? Och... - Rudowłosa zatrzymała się gwałtownie przed automatem z napojami i zaczęła przetrząsać kurtkę w poszukiwaniu drobnych monet. - Wybacz, Dino, dzisiaj nie dam rady. Muszę skończyć projekt na zaliczenie...

- Co tym razem kazali Ci zrobić?

- Nic wielkiego, tylko trójwymiarowa makieta koncepcji rozplanowania powierzchni zielonej na obszarze zabudowanym, mająca na uwadze wysoką użytkowość i...

- I jak Ci idzie? - Dino przerwała jej, nie rozumiejąc wiele z tego, co próbowała jej wytłumaczyć przyjaciółka.

- Jeszcze nie zaczęłam - Ann zarumieniła się lekko i spuściła głowę, jednocześnie ukrywając się przed promieniami Słońca, na które właśnie wyszły.

- A kiedy Ci to zadali?

- Hmm... Jakieś dwa miesiące temu, tak myślę - przyznała bez zająknięcia, a Dino westchnęła z dezaprobatą, choć wiedziała, że mimo małej ilości czasu Ann i tak sobie poradzi. Nigdy nie przejmowała się terminami, powtarzając zawzięcie, że nikt nie może zmusić artysty do pracy, jeżeli nie ma weny i ochoty. Blondynka nigdy nie odważyła się zastosować jej metody, lecz z podziwem obserwowała jak wykładowcy ulegają wpływowi drugiej dziewczyny, przedłużając jej datę oddania zaległego projektu lub zastanawiają się nad głębokim przesłaniem obrazu, który Ann - z czego Dino doskonale zdawała sobie sprawę - namalowała w szatni piętnaście minut wcześniej, całkowicie zapomniawszy o danej pracy domowej.

- A więc powodzenia. Do zobaczenia jutro - pożegnała się i skręciła w przeciwną stronę, decydując się na powrót do domu pieszo. Nie pierwszy i nie ostatni raz spędzała popołudnie sama i zamierzała produktywnie wykorzystać każdą minutę, począwszy od samotnego spaceru w ten ciepły dzień.

***

Głośna muzyka płynąca z dużych czarnych słuchawek odcinała ją skutecznie od panującego wokół zgiełku. Blondynka nuciła sobie cicho pod nosem skręcając w jedną z mniej zatłoczonych uliczek Seoulu, prowadzącą do niewielkiego parku, na którego końcu znajdowało się jej mieszkanie.

O tej porze roku to miejsce tętniło życiem w równym stopniu jak w centrum miasta. Całe rodziny wychodziły na spacer ze swoimi dziećmi, które rozbiegały się dookoła, roznosząc po okolicy dźwięczny śmiech. Zmęczeni uczniowie rozsiadali się na zielonej trawie i rozmawiali podekscytowani o nadchodzących wydarzeniach. Dino minęła bez zainteresowania ławkę, na której dwójka zakochanych nieśmiało trzymała się za dłonie, i przełączyła mechanicznym ruchem ckliwą piosenkę, która w tym momencie zabrzmiała jej w uszach.

Zamiast w lewo, w stronę jej domu, skierowała się ku kilku samotnym drzewom, które swoimi rozłożystymi koronami zasłaniały pojedynczą ławkę usytuowaną w ich skupieniu. Blondynka przecisnęła się między dwoma grubymi pniami i usiadła na niej, strzepnąwszy najpierw kilka opadłych liści z jej drewnianej powierzchni. To było jej ulubione miejsce do przemyśleń. Nikt z zewnątrz nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, co pozwalało dziewczynie w spokoju spędzić kilka chwil pogrążonej we własnym świecie.

Ciepłe słonecznie promienie, którym udało się przedostać przez roślinną zasłonę, muskały delikatnie jej wrażliwą skórę. Odłożyła na bok marynarkę z herbem szkoły i wyjęła z torby dużą brązową książkę z lekko pozaginanymi rogami. Znalazła ją niedawno z zakamarkach szkolnej biblioteki i, z tego co zdążyła się zorientować, musiała być pierwszą osobą wypożyczającą ją od dłuższego czasu. I choć wyglądała z pozoru na średniowieczne zapiski religijne, Dino uważała ją za ciekawą lekturę urozmaiconą wieloma starymi - i jakże zabawnie niedorzecznymi - wierzeniami.

Pochłonięta czytaniem nie zwracała uwagi na upływający czas. Głosy oddalających się mieszkańców Seoulu powoli zaczęły cichnąć, a popołudniowe słońce zostało po części zakryte przez ciemne chmury. Pierwsze krople deszczu ześlizgnęły się leniwie z liści prosto na pożółkłe kartki książki i blondynka spojrzała gwałtownie w górę, chowając pospiesznie przedmiot do torby. Nie mając zamiaru czekać aż rozpada się bardziej, chwyciła za górną część szkolnego mundurka i osłoniła się nią przed kapryśną pogodą.

Zanim ponownie przeszła przez szczelinę między konarami, jej wzrok przykuło coś, czego wcześniej nie zauważyła. Na jednym z pni widniał świeżo wyryty napis, a raczej cztery cyfry: 3103. Dotknęła go opuszkami palców i wyczuła głębokie wcięcia, prawdopodobnie wyrzeźbione ostrym nożem. Mogłaby przysiąc, że musiały pojawić się niedawno, bo często bywała w tym miejscu. Nie miała pojęcia, co te liczba mogłaby oznaczać, ale nie podobało jej się, że ktoś jeszcze tu przychodził, a już na pewno nie to, że pozwalał sobie na niszczenie drzew w ten sposób. Czując jednak jak jej galowy strój przemaka coraz bardziej, postanowiła pomyśleć o tym później, teraz puszczając się w bieg w stronę upragnionego schronienia.

Niewinna mżawka w minutę przerodziła się w niemiłosierną ulewę. Drobna blondynka omijała kałuże pokaźnych rozmiarów, lecz i tak miała wrażenie, jakby biegła boso, ponieważ jej buty zdążyły w chwilę przemienić się w małe jeziora. Przeskakując jedną przeszkodę za drugą, potknęła się w pośpiechu o wystający konar i padła na błoto, niemal natychmiast poczuła jak przeszywa ją ból w kostce. Z głośnym jękiem usiadła, nie przejmując się mokrą ziemią na całym swoim ciele, i zsunęła podkolanówki, by ocenić stan swojej nogi. Zamiast opuchniętej stopy ujrzała na swojej bladej skórze tuzin czerwonych ran, które wyglądały jak efekt ukąszenia. Rozmnażały się na jej oczach, szczypiąc i piekąc, jakby ktoś nakłuwał ją milionami igieł. Niekontrolowany krzyk wydarł się z jej ust, ale trzeźwa część umysłu kazała jej natychmiast zasłonić rany i jak najszybciej spróbować dostać się do domu. Wstała powoli, lekko oszołomiona, kołysząc się z powodu niestabilnej nogi. Zaciskając mocno zęby, ruszyła dzielnie naprzód, odliczając kolejne kroki do swojego celu.

Musiała się zatrzymać, gdy nad jej głową rozgrzmiała burza, a wieczorne niebo nad horyzontem przeciął rozległy piorun. Jego światło oślepiło dziewczynę na kilka nieprzyjemnych sekund i Dino podskoczyła mimowolnie na dźwięk huku. Próbując jednocześnie uspokoić swój przyspieszony oddech, rozejrzała się dookoła, uświadamiając sobie, że jedyne miejsca, w których mogłaby się ukryć są pod koronami drzew, a to nie był najlepszy pomysł.

I wtedy ją zobaczyła. Postać znajdującą się zaledwie kilka ławek od niej, ale z tej odległości nie potrafiła dostrzec, czy była to kobieta, czy może mężczyzna. Wyglądała jakby była ubrana w szary płaszcz, choć jej strój - co mogło być skutkiem ograniczonej deszczem widoczności - w oczach Dino zlewał się w jedną całość. Nieznajomy nie poruszył się, ale mimo to, przez plecy Europejki przeszedł zimny dreszcz. Nie była w stanie się poruszyć, choć zimne krople przypominały o sobie, uderzając o jej ramiona i powodując, że mokre blond włosy lepiły jej się do twarzy. Stała tak bez najmniejszego ruchu, wpatrując się tę jedyną pozostałą w parku osobę, która zdawała się przewiercać dziewczynę wzrokiem, choć Dino nie była wstanie nawet zobaczyć jej oczu. Miała złe przeczucia, ale zdrowy rozsądek w tej chwili został przyćmiony przez obezwładniający ją strach. Nad jej głową ponownie pojawiła się błyskawica, a sekundę później rozległ się głośny grzmot. Kiedy Dino opuściła ramiona - swoją prowizoryczną ochronę przed gniewem nieba - i ponownie uniosła wzrok na tajemniczą postać, ona zniknęła. Na parkowej ścieżce nie było nikogo oprócz niej samej, i choć ten widok powinien był jej przynieść ulgę, nadal czuła się obserwowana.

***

Z łopoczącym sercem udało jej się zrobić kilka kroków naprzód, następnie parę kolejnych. Kiedy dwie minuty później nikt nie próbował jej zaatakować ani rozpocząć rozmowy, która mogłaby się skończyć dla niej w pobliskich krzakach, odetchnęła z ulgą i zwolniła odrobinę, dając upust swojej pulsującej bólem stopie. Burza trochę się uspokoiła i blondynka zdołała usłyszeć dzwonek telefonu dochodzący z wnętrza jej torby. No świetnie, pomyślała, ale nie dane jej było zobaczyć, kto próbował się z nią skontaktować. Zanim zdążyła znaleźć aparat, jej uwagę przykuło coś zupełnie innego, znajdującego się tuż pod jej stopami. Kałuża szerokości całej ścieżki zaczęła nagle bulgotać niczym wrząca woda, a znad jej powierzchni unosiła się gęsta para, która powoli, lecz skutecznie odgradzała blondynkę od reszty świata. Nie zareagowała. Wpatrywała się jak zanieczyszczona ciecz powoli formuje się w bliżej nieokreślony kształt. Wiła się i kołysała, dopóki nie przewyższyła Dino o co najmniej dwie głowy. Wtedy zaczęła się rozszerzać, zyskując formę, która mogłaby przypominać człowieka. Problem w tym, że to w najmniejszym stopniu nie był człowiek.

Istota przed nią była na pierwszy rzut nijaka. Niby szara, a jednak przezroczysta. Była pozbawiona szkieletu, a jej zniekształcona galaretowata ludzka postać nie zachęcała bynajmniej do sprawdzenia z czego tak naprawdę się składała. Nie miała twarzy, żadnych rys, po których można było odróżnić płeć. Dino wstrzymała oddech, nie chcąc wdychać toksycznego zapachu, który ulatniał się z jej wnętrza. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że powinna uciekać, ale jej nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie mogła. Ten głos ją hipnotyzował. Cudowna melodia, która pojawiła się wraz z demonem, sprawiała, że Europejka chciała zostać na miejscu i słuchać jej w nieskończoność. Wysokie i niskie dźwięki przeplatały się ze sobą w akompaniamencie niewidzialnej harfy, podczas gdy część masy, która zapewne miała imitować rękę, zbliżała się niespiesznie do odsłoniętego przedramienia dziewczyny.

Zapiekło. Zabolało niemiłosiernie. Skóra paliła ją żywym ogniem, a na jej powierzchni zaczęły pojawiać się rany podobne do tych na łydce i stopie. Nie potrafiła się jednak odsunąć. Wsłuchana w muzykę patrzyła jak cięcia robią się coraz większe, a krew która z nich wypływa zostaje wchłonięta przez żelatynowe ciało. Jej mózg pracował na najwyższych obrotach, próbując wybudzić ją z transu, ale na nic to się nie zdało. Trwała w bezruchu, pozbawiana hemoglobiny, a niebiański śpiew nadal rozbrzmiewał jej w uszach, przez co na jej usta wypłynął błogi uśmiech, który nie zdradzał cierpienia, jakie doświadczało jej ciało.

I nagle wszystko ustało. Śmiertelna macka odsunęła się od jej ręki i ponownie zlała się w jedną bezkształtną całość, która opadła z głośnym pluskiem na ziemię, przypominając teraz jedynie zwyczajną kałużę. Niebo przecięła kolorowa tęcza, a nad horyzontem zalśniło zachodzące słońce. Ostatnią oznaką deszczu były krople spływające z liści drzew na mokrą trawę i błoto, które ozdabiało również strój blondynki. Zamrugała kilkakrotnie i jej wzrok spoczął na skórze, na której widniało kilkanaście czerwonych zadrapań.

3 komentarze:

  1. Omg omg *-*
    Zaciekawiłaś bardzo *-*
    A twój styl pisania jest bardzo fajny ^^
    Życzę ci wenny ^^ hwaiting!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominowałam cię do Liebsten Awards :) http://netoperek-in-your-life.blogspot.com/2015/02/liebster-awards.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, ale poprzednia notka na moim blogu została przypadkowo usunięta więc tu właściwy link :) http://netoperek-in-your-life.blogspot.com/2015/02/liebsten-awards.html

    OdpowiedzUsuń